wtorek, 19 czerwca 2012

Dwudziesta pierwsza.

Śliczna pogoda, prawda? Też tak sądzę! Ba, nie tylko pogoda; cały dzień jest śliczny, uroczy i kochany... Może dlatego, że zaliczyłam matematykę i zaczynam naprawdę czuć wakacje? A może dlatego, że zjadłam tyle czekolady, że nie jestem w stanie chodzić? Na pewno przytyję (i fakt, że nie tyję nie ma tu nic do rzeczy!), nie zmieszczę się w drzwiach, będę brzydka, gruba i nikt mnie nie polubi. Aj, aj, aj... Właściwie to co z tego? Dzisiejszy dzień jest tak piękny w swojej beznadziejności, że nic ale to nic nie zepsuje mi humoru. Nawet wyrzuty Johnny'ego Deppa, który ciągle marudzi, że nie chcę z nim iść na randkę, nawet spóźniająca się limuzyna, nawet lenistwo kamerdynera. Nic.


W moim życiu dzieje się tyle (choć przy okazji nie dzieje się kompletnie nic, ale to tylko drobny, nieistotny szczegół), że sama nie wiem, o czym mam pisać. Mam tak dobry humor, że patrzę w lustro i śmieję się do samej siebie, o dziwo nie wytykając sobie za szerokich bioder, za małego biustu czy tego, iż z braku laku i ochoty znowu nie ogarnęłam włosów i wyglądam jak strach na wróble. Co zabawniejsze, dochodzę do wniosku, że lubię i swoje biodra, i biust, i włosy - bo czemu mam ich nie lubić? Nie zrobiły mi żadnej krzywdy, nie obraziły mnie, nie nasłały na mnie płatnego mordercy z głębokiej Ukrainy. I tak, choć to idiotyczne, to przed paroma minutami właśnie tak stałam przed lustrem, szczerząc się do odbicia jak głupi do sera. Jej, swój idiotyzm też lubię; ba, momentami (tak, właśnie teraz!) go uwielbiam i po stokroć dziękuję Latającemu Potworowi Spaghetti, że jestem sobą a nie jakąś dziunią z dzielni, właścicielką białych kozaków, pięciometrowych tipsów i pomarańczowej twarzy.

Może i nie lubię robić zakupów, nie maluję się jeśli naprawdę nie muszę, nie umiem chodzić na obcasach, nie noszę spódnic i sukienek, nie fangirluję na widok słodkich, miłych i uroczych chłopców z okładek gazet, romantyczne kolacyjki przy świecach i spacery nad brzegiem morza uważam za szczyt głupoty, ale - i mówię to głośno i wyraźnie! - w dalszym ciągu jestem kobietą. Tak, jestem kobietą i wiem, co to spalony, kocham gry komputerowe, piwo i oglądanie, jak grupa facetów przez półtorej godziny biega za piłką. Nawet się na tym znam, psia kostka! Ale, och, skoro już dziś jestem tak ujemnie skromna na wzór Jedynego Słusznego Warszawiaka, dodam jeszcze, że kiedy mówię tak, to znaczy tak; że nie trzeba na mnie czekać trzy godziny zanim wygrzebię się z domu, że nie rozmawiam o ubraniach, że kocham filmy z dużą ilością przelewanej krwi i trupów, od wakacji z koleżankami wolę wakacje z książkami, w zaciszu ogródka, a największy komplement jaki w życiu usłyszałam sprawił mi przyjaciel jakieś dwa tygodnie temu, po obejrzanym meczu stwierdzając, że dobry ze mnie kumpel.

5 komentarzy:

  1. super optymistycznie :) cieszę sie, ze masz takidobry humor :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A już sobie myślałem, że takie fajne biodra masz a Ty wolisz piłkę od spacerów po plaży :c

    A na serio, kurde, naprawdę fajna notka, i nie, nie dlatego, że mam pogrubienie :P.
    Serio mi się podobała. Styl, przesłanie, ogólnie takie pozytywne wszystko :3.

    A co do bioder, to serio masz fajne :3
    I tak się zorientowałem, że w ogóle Ci za fotki nie podziękowałem :3
    Więc DZIĘ-KU-JĘ a bonus, naprawdę był fajny miły i ma fajne biodra! Cycków nie widać, ale trudno, biodra jakoś rekompensują :3

    Pozdrawiam, Twój Jedyny Słuszny Warszawski UwG :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Will you marry me? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Lepszy taki komplement niż żaden. Przynajmniej szczery i oryginalny :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Szczerzenie się do własnego odbicia jest fajne, takie pozytywne :D Sama tak mam... Pomyśleć, że kiedyś miałam kompleksy...
    Zakupy... o ile nie wybieram się do sklepu z elektroniką, grami lub książkami, to jakoś średnio mi to leży ;d
    Piłka nożna... cóż, to nie mój ogródek, ale rozumiem, że to jest ekscytujące (oglądanie i/lub granie), osobiście wolę jednak Formułę 1 albo WRC :P
    Ja fangirluję na ulubionych Japończyków i przeklinam swój ograniczony graficznie laptop, bo nie "ciągnie" najnowszych gier...

    Tak, akceptowanie samego siebie jest jednym z najtrudniejszych a zarazem najwspanialszych rzeczy :)

    OdpowiedzUsuń