wtorek, 22 października 2013

Franek

Nazwałam go Franek. Mały, futrzasty (przynajmniej tak go sobie wyobrażam) duszek z ostrymi zębami, który pojawia się cholera wie kiedy i cholera wie dlaczego. Zadomawia się na ramieniu, a z czasem zaczyna podrzucać mi do głowy niezbyt przyjemne myśli. Że jestem do niczego. Nic nie potrafię, na niczym się nie znam. Brakuje mi i inteligencji, i talentu, i urody, i obycia w towarzystwie. Jestem po prostu beznadziejna. Dlaczego w ogóle ktoś ze mną rozmawia..? Potem jest już tylko szybko powiększająca się fala niechęci do świata, zwieńczona malowniczym atakiem płaczu w poduszkę.

Nie rozumiem, dlaczego mam w głowie coś takiego. Nie rozumiem, a co za tym idzie - nie potrafię się tego na dobre pozbyć. Nie potrafię ani przewidzieć, kiedy Franek zaatakuje, ani temu zapobiec. Mały, paskudny stwór! Żeby nie było, ja nie chcę dramatyzować - jasne, każdy ma czasem zły dzień, to normalne. Ale kiedy po rozmowie blady jak ściana rodzic oznajmia, że chyba trzeba jego dziecko wysłać do psychologa, bo jeszcze zrobi sobie krzywdę, to... Coś jest nie tak.

Franek posiedzi, posiedzi i znika, nie zostawiając po sobie śladu. Znika na miesiąc, dwa, pół roku... Czort go wie. Mam teorię spiskową (już niedługo powołana zostanie odpowiednia komisja z panem Macierewiczem na czele, która będzie miała za zadanie ustalenie szczegółów dotyczących tej sprawy), zgodnie z którą przeżywam jakieś mentalne powroty do czasów gimnazjum, kiedy to byłam chodzącym kompleksem z poziomem wiary w siebie oscylującym w okolicach liczby -4856312. Plus jest taki, że zdarza mi się to coraz rzadziej, a minus - że zdarza w ogóle, chociaż nie powinno, bo zwykle nie mam przesadnie krytycznego podejścia do swojej osoby. Po prostu są takie rzeczy z przeszłości i/lub teraźniejszości, które człowieka męczą, choćby nie wiem jak bardzo starał się do nich nie wracać - brak samoakceptacji, zawiedzenie się na kimś naprawdę zaufanym, wrażenie, że nie spełnia się wymagań czy to znajomych, czy rodziny. Coś, co sprawia, że niesłusznie się obwiniamy, chociaż niczego złego nie zrobiliśmy.

Jeśli ktoś z was też ma takiego Franka, Stefana, Bogumiła czy innego Zbigniewa który wmawia wam, że jesteście do niczego, to proszę, wsadźcie go do jakiejś paczki, owińcie folią z bąbelkami, szczelnie obklejcie taśmą i wyślijcie do Albanii...

...chociaż czasem wystarczy stanąć przed lustrem, wyprostować plecy, wysoko podnieść głowę i parę razy powtórzyć na głos "jestem super".


Dla panny w krótkich włosach, która skrycie marzy o hodowli kaktusów w miniaturowych kiblach: słit focia z indeksem. Hodowla strupków na czole gratis.

5 komentarzy:

  1. ha! teraz mogę się wywyższać, mam słit focię z dedykacją! dziękuję bardzo <3
    mam takiego Franka, ale mój nie ma imienia. w sumie przydałoby się go jakoś nazwać. z drugiej strony, kiedy mogłabym go konkretniej nazywać to zaczęłabym się przywiązywać.. niee, to nie jest dobry pomysł. pozostaje tylko pytanie: dlaczego do Albanii?
    odnośnie tego powtarzania przed lustrem, to trzeba uważać, bo w końcu wszyscy pozamieniamy się w Narcyzy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Albania nie istnieje. Nonsensopedia tak głosi, więc tak jest! A skoro nie istnieje i ty coś tam wyślesz, to to coś też przestanie istnieć. :|

      Usuń
  2. Też mam czasami gorszy dzień i na moim ramieniu siada taki "Franek" jak go nazwałaś haha. Ale to na szczęście mija - szkoda tylko, że nie potrafię pozbyć się go na dobre.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteś uper i super blog. Uśmiechnęłam się. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. TAK BARDZO MASZ RACJĘ :< ja swojego dołującego głosu nie nazwałam, bo ponoć jak człowiek coś nazwie to się do tego przywiązuje, a ja wcale się doń przywiązywać nie chcę. Mam go serdecznie dosyć, niech mnie całuje... no. A teraz jak? Już se poszedł?

    OdpowiedzUsuń