poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Czternasta.

Kiedy tak sobie spokojnie idę przez życie (na prawo i lewo rozrzucając tęczę, oczywiście) i obserwuję świat wokół, coraz częściej skłaniam się ku stwierdzeniu, jakoby altruizm nie istniał. Co to właściwie jest altruizm? No, postawa przeciwstawna do egoizmu, powiedziałby ktoś. Ktoś mądrzejszy zacząłby opowiadać o altruizmie jako pojęciu z zakresu socjobiologii, a ja... Ja nieinteligentnie powiem, że altruizm byłby wtedy, kiedy ktoś robiłby coś bezinteresownie dla drugiej osoby, nie mając z tego żadnej korzyści. Idąc tym tropem, filozoficzna lorkowa doszła do wniosku, że, psia kostka, altruizmu nie ma i kropka.

Weźmy przykład, żeby lepiej sobie to uzmysłowić.
Był ciepły, słoneczny poranek. Wincenty Warzydrąg, mieszkaniec bloku położonego przy jednej z najbardziej ruchliwych ulic we Wrocławiu, wyszedł z mieszkania i niespiesznie ruszył w stronę pobliskiego kiosku z zamiarem zakupu, dajmy na to, paczki zapałek. Aby dokonać tego niewątpliwie heroicznego czynu, musiał przeprawić się - o zgrozo! - na drugą stronę ulicy...

Nie, dobra, znudziło mi się. Przepraszam, mój zapał jest jak podpalona zapałka - ledwo się człowiek obejrzy, a już go nie ma. Wracając do sedna sprawy... Wyobraźmy sobie, że przeprowadzamy jakąś starszą panią na drugą stronę ulicy (bardziej mainstreamowego przykładu nie mogłam wymyślić, wiem). Dlaczego to robimy? Oczywiście, bo starszym trzeba pomagać... I wszystko by grało, gdyby w tym momencie nie wkroczyły do akcji moje filozoficzno-idiotyczne zapędy. Kiedy komuś pomożemy, czujemy się dobrze; ot, taki pan Warzydrąg po przeprowadzeniu staruszki przez ulicę na pewno będzie uśmiechnięty, radosny, pełen wiary w swoją wspaniałomyślność. Przy odrobinie narcyzmu, po powrocie do domu zerknie na swoje idiotycznie radosne odbicie w lustrze i pomyśli "Jesteś taki zajebisty, mój panie... Znów uratowałeś świat przed zagładą!".

Ale zostawmy Wincentego w spokoju, bo jeszcze się chłopak przerazi, że na tak poczytnym (zaiste, milordzie, ironia) blogu ktoś o nim felietony pisze. Ja w końcu też czasem pomagam ludziom i doskonale wiem, po co to robię - bo to fajne uczucie! Człowiek się taki przydatny czuje... I właśnie przez to uczucie, to cholernie miłe uczucie, altruizm w praktyce nie ma prawa bytu. Pomoc dla innych bez żadnych korzyści dla siebie. A niby dobre samopoczucie nie jest korzyścią? Też coś...

1 komentarz:

  1. Oj mi się zdarza pomóc komuś ot tak, bez naprawdę żadnej nagrody. Ale bardzo rzadko, bardzo małej ilości osób, ogólnie niet i koniec. Najczęściej pomagam, by potem się z tego cieszyć, jakby na pokaz, ale to też jest pomoc. Albo w ramach wymiany, ale nie do końca materialnej.

    Samopoczucie jest korzyścią, ale możemy się tym chwalić jak Bono, albo robić to po cichu jak hmm, kurde, są tak dobrzy w tym byciu cichym, że nie mam przykładu :P

    Twój UwG

    OdpowiedzUsuń